1/04/2009

Bergman (wpatrywanie cz. 13)

Nära livet (1958) reż. Ingmar Bergman

Rok po Det Sjunde inseglet, Smultronstället, dwa lata przed Jungfrukällan, trzy przed Sasom i en spegel. Kolejna współpraca z takimi aktorami jak: Eva Dahlbeck, Ingrid Thulin, Bibi Andersson, Max von Sydow. Pierwsza (jedyna?) z operatorem Maxem Wilénem.

To już nasty film tego reżysera, który widziałem, nie będę wymieniał, dość powiedzieć, że byłem raczej sumiennym uczestnikiem przeglądu w 2006. Ale przypomina mi się mój pierwszy kontakt z Bergmanem, coś co można nawet uznać za anegdotę, więc (jak to się z nimi czyni) przytoczę ją.

Mogło to być nawet z 6 lat temu? Chyba tak, koleżanka zadzwoniła do mnie, czy nie poszlibyśmy na taki fajny film, chyba nie powiedziała, na jaki. Może sama nie do końca wiedziała, koleżanka uwielbia Finlandię (ten kraj), ale chyba była świadoma, że to nie stamtąd pochodzi ten film, może rozszerzyła swoje uwielbienie na całą Skandynawię.

Ale nie musiała bardzo przekonywać, co doprowadziło do sytuacji, że w wakacyjny gorący dzień na niekinową godzinę 15-stą szliśmy na nieznany film do nieznanego kina (Malta). Trochę się go naszukaliśmy, weszliśmy na salę przy zgaszonych światłach na sam początek. Nie wiem, czego oczekiwaliśmy, ale gdy zobaczyliśmy stary czarno-biały obraz, wydaliśmy kolektywne westchnienie. Jednak ogólnie Tam, gdzie rosną poziomki podobało mi się.

Ostatnio pomyślałem, że chciałbym znów zobaczyć coś Bergmana, ale raczej coś innego niż ta dycha regularnie kursująca w kinach i telewizji. No i proszę, jak na życzenie - TVP Kultura nadała Nära livet.

Film z pewnością nie mistrzowski, ale warty obejrzenia, choćby dlatego, żeby zobaczyć pewne wątki, które powrócą w późniejszych dziełach.



Czy jest to pierwsza część kobiecej trylogii z trójką bohaterek? Składałyby się na nią Viskningar och rop (1972), Höstsonaten (1978), można się kłócić, że w Szeptach i krzykach była jeszcze ta służąca - więc cztery. Albo utworzyć większy zbiór - filmów "kobiecych" i dodać Personę (1966).


W sumie filmowi nic nie brakuje, ale gdzieś około połowy (po tym jak zabrano Stinę) uwaga mi zdryfowała, ale to może bardziej moja wina. Nie żeby tak mnie interesował los Stiny, postaci w swej naiwnej radości denerwującej. Zresztą taka miała chyba być, ładniusia lalusia, która dostanie nauczkę od życia. (I ten kontrast jej gładkości ze zwierzęcymi krzykami i trudem porodu.)

Zestawienie trzech kobiecych losów i postaci wypada dobrze, nie jest sztuczne, nie wygląda na upozorowaną debatę ideologiczną z zamiarem ważenia racji i ścierania się postaw. Większość rzeczy raczej wynika, niż jest przedstawiana, fajne jest to, że nie wiemy wszystkiego o nich od początku.

Podobał mi się też pomysł z lalką, na początku, jako emblematem, z lalką porzuconą, na którą nałożony jest płacz dziecka.
A później Cecilia jest taką bezwolną lalką.

Bergman porusza jeden ze swoich odwiecznych tematów - samotność, trudność relacji z drugim. Cecilia po stracie dziecka mówi, że już nigdy nie będzie tak blisko innego życia. A było to życie, którego nie znała, o którym nic nie wiedziała. Była to jeszcze istota jakby z innego świata, może boska?
Cecilia przeżywa objawienie, tzn jest w narkozie, ale wtedy wszystko dokładnie widzi i bez fałszywych pocieszeń diagnozuje swoją sytuację. (A potem nie pamięta tego, jakby ujawniło się coś nie uświadomionego w niej, o czym nie miała pojęcia.)

Przypomina to o "pajęczym" objawieniu z Såsom i en spegel (1961). Jednak cały obraz najbardziej kojarzy się z Personą, oczywiście szpitalne osadzenie akcji (tu zupełne). (No i też ten sam zabieg w początku, żeby filmować przez rozmazujące, dezorientujące, dystansujące, szkło, w Personie to ekran?) Również relacje pielęgniarek i pacjentek, po szwedzku też mówią "siostro", a mąż Cecili zdrabnia jej imię do Sisi (?). I tematyka ciąży, macierzyństwa, to zresztą powróci w Jesiennej sonacie. A gdyby pomyśleć o tych wszystkich Bergmanowskich bohaterach, którzy mają różnorakie "problemy zdrowotne".


Rozmowa trzeciej z kobiet z lekarką, która przekonuje, że sytuacja samotnej matki jest coraz lepsza, kojarzy się z Nattvardsgästerna (1963). Tam pastor daje porady Jonasowi, ale tak naprawdę nie umie rozmawiać, nie rozumie, nie może pomóc, tutaj też - argumenty lekarki nie trafiają do przekonania przyszłej matki, wydają się abstrakcją, fantazjowaniem w zderzeniu z realiami.

Dużo zbliżeń, kadrów z samymi twarzami, wykorzystanie cienia w ukazywaniu bohaterek.



[kadry via Bergmanorama]

Brak komentarzy: