Tytuł wprowadza nas w głąb świata atomów, natomiast dźwięki wywołały we mnie skojarzenia również materialne, ale na wyższym poziomie złożoności. Eksploracja możliwości syntezatora Doepfer A100 przypominała mi obróbkę kamienia szlachetnego, szlifowanie powierzchni, zaznaczanie krawędzi, wyrysowywanie wzorów na ściankach, raczej bez końcowego polerowania.
Jest to proces długotrwały, wymagający umiejętności, często mozolny. Tak jak na długi dystans przewidziane są wielkowymiarowe (nie tylko czasowo, także przestrzennie) kompozycje Piotrowicza. Tak jak muzyka na Lasting Clinamen nie trafi do każdego, słuchaniu jej będzie towarzyszył trud przedzierania się przez gąszcz elementów.
Sheer Hellish Miasma Kevina Drumma jest łatwym porównaniem (które jakoś sprawdza się przy utworze trzecim, pierwszej połowie pierwszego i w części czwartego), ale Piotrowicz nie oddaje się noise’owej ekstazie. Odbiega od niej choćby track drugi, który zapuszcza się w niskie częstotliwości. A też czymś innym jest genialny utwór czwarty (wieńczący płytę), tutaj mimo wielości składowych nie ma chaosu, możemy przysłuchiwać się zderzeniom i tarciom dźwiękowych płyt tektonicznych, które oddziałują na siebie nawzajem, odgłosy z jednej przechodzą na pozostałe, gdzie brzmią w odmienny sposób, swoisty dla każdej przestrzeni. Tu właśnie jest wspominany w cytacie proces samo-organizacji, wykorzystywania dostarczonej energii na większą skalę. W ogóle przemyślana konstrukcja albumu zasługuje na najwyższe uznanie. A jeszcze należałoby wspomnieć o ciekawych muzycznych gestach, np. uderzenia w dwójce czy tąpnięcie w trójce, które dodają kompozycją charakteru, wyłamują się z gęstych dźwiękowych mas.
Rzecz nie dla tych, którzy odbiór mają naznaczony opcją „easy listening”, ale dla wszystkich szukających i gotowych oddać się we władanie dźwiękom – obowiązkowo. Dawno nie słyszałem czegoś takiego.
[recenzja pierwotnie opublikowana na nowamuzyka.pl]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz