6/19/2017

Ivar Grydeland, Thomas Lehn, Ingar Zach - szc zcz cze zec eci cin

Ten album, o trudnym do wymówienia tytule, jest pierwszym wydawnictwem Musica Genera w serii Genera Archiva. Pod tym szyldem kontynuowany jest (jak najbardziej słuszny i chwalebny) pomysł wydawania rejestracji koncertów, jakie miały miejsce na festiwalu.

Przed wysłuchaniem krążka zastanawiałem się, jak Thomas Lehn (syntezator analogowy) wejdzie w dźwiękową relację z Norwegami. Nie w sensie ‘czy mu się uda?’, o to byłem spokojny, Lehn umie się odnaleźć w różnych kontekstach. Zach (perkusja) i Grydeland (gitara) wiele grają razem, jako duet wydali dwa albumy, są więc ze sobą lepiej obeznani. Nie znaczy, że zamykają się na interakcje, czego świetnym dowodem ten album. Najlepszą ilustracją interakcji między tą trójką byłaby gęsta pajęczyna cienkich drucików, która nigdy nie jest oświetlona w całości, jedynie we fragmentach, przy tym nieustannie się porusza, choć zwykle nie gwałtownie. Oświetlone części rzucają srebrzyste refleksy, na obszary pozostające w ciemnościach, możemy mieć jedynie wrażenie, że ogarniamy w całości wydarzenia, ruchy, którym podlegają linie. Tak naprawdę widzimy tylko część, a i to może być złudą, mirażem.

Album można podzielić (mniej więcej tak, jak przebiega podział na ścieżki) na części: wstęp, rozwinięcie i zakończenie. „Zecin” byłby wstępem, w jakimś sensie zawiązaniem akcji, budowaniem klimatu. „Szcin”, idąc tym tropem, owego metalicznego, drapiącego klimatu zagęszczeniem, zawierałby apogeum głośności i napięcia oraz nagromadzenia elementów. „Szczec” to powolne wygasanie, kruszenie się całości.
Taki podział byłby jednak chyba zbytnim uproszczeniem, bo nie można każdego z tracków skwitować hasłowo w stylu „w pierwszym cicho, w drugim szaleją, w trzecim odpoczynek”. W ostatnim na przykład poza wyciszeniem jest też delikatne pulsowanie, dynamiczny fragment drugi posiada wiele niuansów, tak że nie wiadomo, jak się rozwinie. Zresztą każdy z utworów jest pełen szczegółów, sekwencji osobnych, budujących całość. Elementy „składowe” wydają się dialogować ze sobą, oddziałują na siebie nawzajem, stawiają się w różnych kontekstach.

Trójka muzyków zapewne znakomicie się ze sobą rozumiała – ten stan udało się uchwycić na płycie. Thomas Lehn wyzwolił z pozostałej dwójki energię, jego syntezatorowe manipulacje (choć nie tak agresywne, jak te znane choćby z płyt dla Erstwhile) stworzyły punkt odniesienia, dały graniu Zacha i Grydelanda napięcie, którego zabrakło mi na ich „You should have seen me...”. Nie ma jednak wrażenia, że ktoś tu gra przeciw komuś, choć muzyka momentami agresywna - słychać raczej porozumienie. Kolejna godna polecenia pozycja w katalogu Musica Genera.

[relacja pierwotnie opublikowana na diapazon.pl]

Brak komentarzy: